Powrót burmistrza Helu
Piątek, 08-01-2010 Opublikował/a: Urząd Miasta
Liczba wyświetleń: 2924Następna
PDF
Drukuj
Powrót
Wypowiedz się
Powrót burmistrza Helu
Maciej SandeckiGazeta Wyborcza 08.01.2010
Oskarżony o korupcję burmistrz Helu Mirosław Wądołowski wrócił po dwóch latach do pracy. - Reakcje były w większości życzliwe - mówi.
Sąd Okręgowy w Warszawie uchylił we wtorek postanowienie prokuratury z grudnia 2007 r. o zawieszeniu Wądołowskiego w czynnościach burmistrza. Według sądu dalsze stosowanie tego tzw. środka zapobiegawczego byłoby "nadmiernie represyjne", bo nie ma już obawy, że Wądołowski - współoskarżony z byłą posłanką PO w korupcyjnym procesie - może mataczyć. Burmistrz ma nadal zakaz opuszczania kraju, wciąż obowiązuje 100 tys. zł kaucji.
- Gdy sąd zgodził się, bym mógł pracować, miałem łzy w oczach - mówi Wądołowski, który wczoraj o godz. 7.30 przyszedł do urzędu.
- Ma poczucie, że jest niewinny, więc trudno się dziwić, że gdy sąd wydał zgodę, wrócił do pracy. To jego ryzyko, czy dobrze odczytuje nastroje społeczne wokół siebie i jaki będzie wyrok - komentuje Grażyna Kopińska, dyrektor programu "Przeciw korupcji" Fundacji im. Batorego.
Przez dwa lata, gdy miał zakaz pełnienia funkcji, Wądołowski pomagał żonie w biznesie - zaopatrywał restauracje w warzywa i środki czystości. - Jeździłem, nosiłem ciężkie worki, fizyczna praca, której się nie wstydzę - opowiada. W urzędzie zastępował go zastępca - Jarosław Pałkowski.
Wądołowski jest współoskarżonym w tzw. aferze Beaty Sawickiej. Byłej posłance PO i burmistrzowi zarzuca się, że wzięli łapówki. Wręczyli je im agenci CBA udający biznesmenów, którzy zapewniali, że chcą w Helu postawić hotel i spa.
Sawicka miała pomagać w transakcji, a burmistrz dopilnować zmian w planie zagospodarowania działki. Dowodami są nagrania rozmów z agentami-biznesmenami.
Burmistrz broni się, że nigdy nie żądał żadnych korzyści dla siebie. Zależało mu na inwestycji, bo była korzystna dla miasta. Przed sądem opowiadał o presji, jaką wywierali agenci: "Agent błagał mnie ze łzami w oczach, że jak nie dojdzie do inwestycji, to straci pracę". Twierdził, że gdy agent wręczał mu teczkę ze 150 tys. zł, był przekonany, że w środku są gadżety reklamowe.