Życie codzienne na Helu
w dniach oblężenia
we wrześniu 1939 roku
Robert Gucman
Żołnierze i marynarze broniący Helu we wrześniu 1939 roku zapisali jedną z najpiękniejszych kart w dziejach oręża polskiego. Ich zmagania opisywało wielu historyków. Rekonstruowali oni jednak zazwyczaj tylko militarny aspekt obrony Helu; pomijali zaś niemal zupełnie warunki, w jakich przyszło polskim obrońcom odpierać niemieckie ataki z powietrza, lądu i morza. Ja chciałbym zająć się właśnie "życiem codziennym" w "Rejonie Umocnionym Hel" we wrześniu 1939 roku.
Omawiając obronę Helu w 1939 r. warto trochę miejsca poświęcić warunkom, w jakich walczyli marynarze i żołnierze, a także jak żyło się wtedy mieszkańcom Helu, którzy zrezygnowali z ewakuacji i pozostali na półwyspie. Co jedli, co robili, gdzie spali? Jak bardzo starali się zachować w czasie oblężenia pozory normalności? Oto pytania, na które odpowiedzi zachowały się we wspomnieniach obrońców. Najcelniejszym chyba cytatem będzie tu stwierdzenie dowódcy 2 Morskiego Plutonu Żandarmerii, kpt. Bolesława Żarczyńskiego, który tak opisywał życie na Helu we wrześniu 1939 r.:
Chociaż wioska Hel była ciągle atakowana przez lotnictwo nieprzyjacielskie (...) i pozornie wyglądała na opustoszałą, jednak w niej koncentrowało się życie frontowe. Funkcjonowały tam bez przerwy: szpital, piekarnia, rzeźnia, kwatermistrzostwo z całym swoim inwentarzem żywym, zapasami prowiantu, furażu i kasą. Czynne były poczta i gospoda żołnierska (...) Nie opuścił też swojej placówki badawczej kierownik Stacji Meteorologicznej (...) Moczulski. Wykorzystywał on przerwy w nalotach i regularnie po trzy razy dziennie wypuszczał w górę swoje baloniki, dokonując pomiarów temperatury (...) Uzyskane dane podawał teraz nie do Warszawy, (...) lecz do sztabu obrony na Helu.1
Jednym z założeń planu mobilizacyjnego była przymusowa ewakuacja cywilnych mieszkańców Helu. Rozpoczęła się ona 30 września. Mieszkańców Helu podzielono na dwie grupy. W jednej znaleźli się ci, którzy zdecydowali się na wyjazd z Pomorza. Mieli oni pojechać na Polesie. Druga grupa składała się z tych, którzy woleli tzw. "ewakuację bliską". Ludzi tych wywieziono koleją z Helu i już po kilku godzinach umieszczono w Pucku. Wielu rybaków, którzy znaleźli się w tej grupie, wysiadało wcześniej. Znaleźli oni schronienie u swych rodzin w miejscowościach, których nie objęła przymusowa ewakuacja.2
Przeznaczeni do ewakuacji zajmowali wagony, w których przyjechali na Hel rezerwiści. Porządku na stacji pilnowali żandarmi z 2 Morskiego Plutonu Żandarmerii. Jego dowódca, kpt. Żarczyński wspominał:
W ostatnich dniach sierpnia 1939 r. kolej została zmilitaryzowana. Na stacji w Helu rozkazy wydawał wojenny komendant dworca; był nim ppor. mar. Syczyło.
Zarządzona ewakuacja spowodowała panikę wśród mieszkańców Helu. Obserwowało się chaotyczną bieganinę i płacz kobiet, zdążających z tobołkami na dworzec, prowadzących ze sobą dzieci.
Słychać było tu i ówdzie nawoływania żandarmów, przynaglających do pośpiechu. Na dworcu z powodu wielkiego naporu ludności trudno było utrzymać porządek. Wszyscy naraz tłoczyli się bezładnie do wagonów co wymagało bezwzględnego i zdecydowanego wystąpienia porządkowych patroli żandarmerii, aby nie dopuścić do wypadków w tłumie.
(...)Na innych stacjach wybrzeża są podobne sceny. Ludność tłoczy się w popłochu do przejeżdżających w kierunku Gdyni pociągów. Szczególne zamieszanie robią letnicy, którzy niepotrzebnie przyjechali latem do nadmorskich ośrodków wczasowych. Teraz wszyscy naraz chcą uciec przed wojną do domu.3
Żarczyński wspominał, iż w czasie ewakuacji nadeszła wiadomość o zaduszeniu na dworcu kolejowym w Gdyni kilku dzieci. Postanowiono zapewnić podróżnym bezpieczeństwo również i w drodze. Do każdego pociągu wsiadali żandarmi, którzy dbali o porządek podczas podróży i przesiadek na peronach. Wracali oni na Hel statkami żeglugi przybrzeżnej.4
Ostatniego dnia pokoju ewakuacja napotkała na różne przeszkody. Nie wszyscy chcieli zostawiać dorobek życia i uciekać. Mieszkańcy półwyspu wymykali się ukradkiem z dworców i wracali do domów. Wierzyli, że i tym razem wszystko "rozejdzie się po kościach".
Wiele osób dobrowolnie decydowało się na pozostanie na terenie Rejonu Umocnionego Hel. Najczęściej decyzje takie podejmowały rodziny zawodowych marynarzy bazujących na Helu przed wojną i tu mieszkających. Zgodę na ich pozostanie musiał jednak wyrazić jego dowódca, kmdr Steyer. Nie robił on jednak większych trudności i chętnie wydawał takie zezwolenia. Liczbę tych, którzy pozostali na Helu kpt. Bolesław Żarczyński szacował na kilkadziesiąt osób.
Przygotowującym się do walki marynarzom, członkom Korpusu Ochrony Pogranicza (KOP) i ludności cywilnej należało zapewnić wyżywienie. W maju 1939 Komenda Portu Wojennego w Gdyni stworzyła plan zaopatrzenia Rejonu Umocnionego w żywność. Zgodnie z jego postanowieniami miały tam zostać przekazane artykuły spożywcze, które starczyłyby na trzy miesiące obrony. Kilka dni przed wojną zdecydowano ostatecznie, iż w Helu powinny znajdować się zapasy na 80 dni dla ok. 5 000 ludzi. Pojawił się jednak pewien problem. Na Helu nie było w owym czasie magazynów, które pomieściłyby takie ilości jedzenia. Postanowiono zatem w poewangelickim kościele stworzyć główny magazyn. Przystąpiono również do kopania ziemianek, mających zastąpić prawdziwe przechowalnie. Mimo starań nie udało się ich wykończyć przed wybuchem wojny. Problem składowania żywności rozwiązał się jednak sam. Intendentura nie zdążyła bowiem zwieźć na Hel całego zapasu. Brakowało mąki i mięsa.
Niewielkimi zapasami żywności należało dysponować tak, by starczyły one jak najdłużej. Intendentura wydzielała więc kucharzom poszczególnych oddziałów niewielkie porcje. Ci przygotowywali posiłki, które miały co prawda przewidzianą regulaminami wartość odżywczą, ale nie zaspokajały głodu walczących ludzi. Marynarze narzekali na kartach swych relacji na słabe wyżywienie.
U nasady półwyspu, na pierwszej linii, sytuacja była najtrudniejsza. Kpt. mar. obs. Eustachy Szczepaniuk, który dowodził oddziałem pieszym MDLot., wspominał że dowództwo nie przyznało mu praw do dokonywania rekwizycji. W czasie pierwszego tygodnia wojny musiał część ludzi z oddziału wysyłać do okolicznych wiosek na zakupy. Innych zatrudnił przy oprawianiu świń i przy wypieku chleba.6 Na domiar złego prowiant na posiłki na pierwszą linię można było dostarczać prawie wyłącznie w nocy. Kmdr Steyer tak opisywał kłopoty z dostarczaniem jedzenia walczącym:
Prawda, że terminowe dostarczanie dziennych racji do rozproszonych jednostek na długiej kiszce półwyspu nie było łatwym zadaniem. (...) Kolejka wąskotorowa istniała i działała tylko na terenie pokojowym Rejonu Umocnionego. Dalej ku nasadzie, poczynając od Juraty, trzeba było przeładowywać "porcje" z wagonetek na nieliczne wozy "kopików", przy czym wozacy nie byli nastawieni zbyt ochoczo do terminowego załatwiania dostaw. Byle nalot, a już wozy zjeżdżały z drogi, a tym bardziej z szosy, pod zbawienne konary sosen. W nocy dostawy były uniemożliwione przez liczne leje i wyrwy. Spóźniano się najczęściej w obu kierunkach, czyli po "porcje" i z "porcjami". Linia miała więc powody do klątw.7
Jak wspominali obrońcy, w czasie pierwszego tygodnia wojny wydawano papierosy i wino. Wypicie przydziałowego alkoholu stało się w niektórych oddziałach swego rodzaju codziennym świętem. Mat. Witold Hubert, który dowodził drużyną wchodzącą w skład baonu "Hel" tak wspominał:
Na wysokości linii, w odległości około 30 m. od schronów - okopów ze strony Zatoki Puckiej, znajdowała się pusta i opuszczona oraz zdewastowana willa "Marysieńka", (...) w pierwszych dniach, we wrześniowym jesiennym słońcu w tej willi i przy niej organizowaliśmy poobiednie sjesty, połączone z wypaleniem fasowanego Wiarusa oraz wypiciem lampki wina. Jednak te szlachetne rozrywki musieliśmy szybko przerwać, gdyż jakiś samolot wywiadowczy zaobserwował nas (...)8
Marynarze, którzy mieli przygotowywać posiłki dla swych kolegów, często musieli sami organizować zaopatrzenie. W opuszczonych domach, willach czy szkołach udawało się niekiedy znaleźć zapasy zimowe. Jednym z takich "odkrywców" był kucharz z ORP "Jaskółka", mat Władysław Urbaniak. Po "wylądowaniu" dywizjonu trałowców w Jastarni mat poszedł do miasteczka w poszukiwaniu kwatery na kuchnię. W opuszczonej szkole znalazł dobrze wyposażoną kuchenkę. Po zajęciu budynku przez załogę trałowca przyszedł czas na dalsze zwiedzanie. Władysław Urbaniak wspominał:
Wraz z porucznikiem rozbijamy drzwi prowadzące na piętro. Wchodzimy i zostajemy mile rozczarowani. Elegancki salon, radio itd. Po kolei wyważamy wszystkie drzwi. Jest druga kuchnia i pokój koło kuchni. Wchodzimy. Pod stołem stoi z trzydzieści flaszek z jakimś sokiem, dziesięciolitrowy balon z winem, jakieś dwa kible ogórków, słoiki z powidłami. No, no, co za niespodzianka. Naturalnie rekwirujemy to wszystko, a ja dostaję rozkaz zamieszkania w tym pokoju i będę odpowiedzialny za te specjały.9
Czasami kucharzy wyręczali koledzy, którzy chodzili w helskie lasy na polowania. Niekiedy udawało się im ustrzelić dziczyznę, częściej jednak wałęsające się bezpańskie świnie, które pouciekały z opuszczonych zagród. Wspomnienie o nich przekazał na kartach swych wspomnień kpr. A. Seroka.
Innym sposobem zakupu żywności były... zakupy w sklepikach. Obrońcy Helu wspominali jednak, iż kupcy tylko podczas pierwszych dni otwierali swe sklepy. Korzystali wtedy z ogromnego popytu i podbijali ceny. Później jednak nie chcieli wyprzedawać swych zapasów. Być może przewidywali, iż mogą się one przydać im samym. Szczególnym wzięciem cieszył się w tych dniach alkohol. Jego zapasy szybko znikły ze sklepowych półek. Przemyślni marynarze potrafili jednak zdobyć pokaźne zapasy mało szlachetnych, lecz za to mocnych trunków. Zdobywali oni spirytus torpedowy. Spore zapasy bezużytecznych już torped, które składowano na Helu, posłużyło do celów konsumpcyjnych i leczniczych.
Marynarze, którzy nie zawsze napychali do syta żołądki musieli utyskiwać na służbę kwatermistrzowską. Szczególnie "dostawało się" jednemu oficerowi, do którego przylgnęło przezwisko "Korniszon". Jak wspominał kmdr Steyer, tego nieeleganckiego przezwiska "dosłużył się" gdyż nie chciał wydać do posiłku marynowanych ogórków.10
Dowództwo Rejonu Umocnionego starało się zdobywać żywność w sposób bardziej zorganizowany. Kilka razy po zapasy prowiantu zostały wysłane trałowce i holowniki. 3 września trałowce przywiozły na Hel zapasy owoców. Jak trudne były to misje wspominał dowódca ORP "Jaskółka":
W dniu 3 września "Jaskółka" i "Rybitwa" wychodzą do Gdyni w celu eskortowania na Hel i do Jastarni statków przybrzeżnych i kutrów rybackich załadowanych zaopatrzeniem. Okręt cumuje przy dworcu morskim we wachcie bojowej. Tu dochodzi wiadomość o wypowiedzeniu Niemcom wojny przez Anglię i Francję. Wysłani na Ląd marynarze zdobywają papierosy, trochę mięsa i chleba. (...) częste alarmy przeciwlotnicze, fałszywe. (...) Okręt wraz z "Rybitwą" odkotwiczył na Hel nikogo nie eskortując. Obrano okrężny kurs na Hel wzdłuż Kępy Oksywskiej na Nord, a potem na Ost do Helu. Przejście odbyło się w alarmie bojowym, nawigacja na zliczenie według kompasu i zegarka. (...) Duch wśród załogi dobry.11
Innym razem wysłany po ryż holownik przywiózł... armaty przeciwlotnicze. Dowódca Rejonu Umocnionego zezwolił rybakom zamieszkującym nadmorskie miejscowości na połowy. Na potrzeby wojska pracowały również wędzarnie. Jak wspominał Steyer, za ryby Kaszubi otrzymywali godziwe wynagrodzenie. Rybacy wypływali również już w czasie wojny. Po powrocie część połowu sprzedawali bezpośrednio na nabrzeżach.
Warto jeszcze wspomnieć o żołnierskiej gospodzie, która funkcjonował a w jednej z opuszczonych restauracji. Wolni od zajęć marynarze mogli zajść do tego lokalu i bezpłatnie napić się kawy czy herbaty. Gospodę prowadziły żony oficerów Marynarki Wojennej.12
Ważną sprawą było zapewnienie odpowiednich kwater dla walczących żołnierzy i ludności cywilnej. Wykorzystywano istniejące przed wojną obiekty, a także wznoszono nowe, w większości prowizoryczne. Dowódca Floty jeszcze przed wojną przeniósł się z Oksywia na Hel, gdzie stacjonował w jednym ze schronów. Było to bezpieczne schronienie; kontradmirał Unrug nie ustrzegł się jednak pewnych niebezpieczeństw. Marynarze wspominali widok Dowódcy Floty uciekającego długimi susami przed spadającymi bombami. Dowództwo obrony Helu na początku oblężenia stacjonowało w biurowcu Rejonu Umocnionego. Budynek ten szybko jednak został rozpoznany przez niemieckich obserwatorów i stał się celem ataków bombowych. Kmdr Steyer zdecydował się więc na zmianę "adresu zamieszkania". Wybór padł na niedokończone koszary usytuowane w lesie niedaleko kościoła katolickiego. Rosnące wokół niego drzewa doskonale spełniły swoją funkcję maskującą. Nowa siedziba Steyera ani razu nie stała się celem ataków.
W czasie oblężenia stałe przebieganie między bateriami a koszarami stało się na tyle uciążliwe, iż dowódcy zezwalali artylerzystom na pozostawanie po wachtach na terenie baterii. Dzięki temu zmęczeni marynarze mogli więcej czasu poświęcić na odpoczynek. Obsługa baterii im. Henryka Laskowskiego mogła spędzać noce w nowoczesnych schronach amunicyjnych. Dowódcy starali się także zorganizować inne kwatery. Na cyplu helskim wybudowano prowizoryczne baraki. Do ich budowy marynarze zużyli drewno pozostałe z rozebranych łazienek. Żandarmi z 2 Morskiego Plutonu Żandarmerii postanowili zbudować sobie bezpieczne schronienie przed nalotami. Wykorzystano szyny kolejowe znalezione niedaleko dworca kolejowego i belki pozostałe po rozbiórce wieży w zborze ewangelickim. Dowódca plutonu wspominał, iż cała konstrukcja była bardzo solidna i uzyskała wysokie oceny wśród inżynierów walczących na Helu. Żandarmi jednak dosyć szybko zaczęli rezygnować ze spędzania wolnego czasu w tym bunkrze. O wiele bezpieczniejsze wydawały im się kwatery w leśniczówce, którą zajmowali. W jej piwnicach kwitło życie towarzyskie w czasie nalotów.
Jak wspominał komandor Włodzimierz Steyer, żołnierze i marynarze zajmowali również puste schrony minowe i torpedowe. Obiekty takie zwykle budowane w miejscach odludnych, doskonale nadawały się na schronienia i jak twierdził dowódca RU Hel, zyskały sobie wśród obrońców półwyspu złą sławę.14
Wśród obrońców Helu dużym powodzeniem cieszyły się szkoły. Helska placówka została przekształcona na szpital, w jastareńskiej kwaterowali marynarze z ORP "Jaskółka", szkołę w Juracie zajmował jeden z oddziałów KOP. Jak wspominał przydzielony do tej jednostki mat Witold Hubert, pokoje nauczycielskie zajmowali oficerowie, w salach zaś ulokowali się żołnierze.15 Podoficer ten wspominał również z pewnym przekąsem warunki panujące w okopach przy polu minowym:
Przedpole okopów tworzył wycięty całkowicie drzewostan na całej szerokości półwyspu, i na około 200 m przed okopami, co dawało bardzo dobre pole widzenia i dobry ostrzał. Całe przedpole było zaminowane oraz zabezpieczone zasiekami kolczasto - drucianymi, łączonymi z minami. Na szosie dojazdowej od strony Wielkiej Wsi zastosowano miny przeciwczołgowe(...)
Same okopy przedstawiały obraz nędzy i rozpaczy. Zwykłe wyryte rowy o wysokości człowieka, w pewnych fragmentach przykryte gałęziami przysypanymi ziemią, co pozorowało dach nad głową, tyle że przemakalny, nie mówiąc o obronie przed pociskami artyleryjskimi, moździerzowymi itp. Schronem z prawdziwego zdarzenia można by nazwać jedynie zbudowany dla potrzeb sanitarnych i "sztabu" bunkier, zlokalizowany na zapleczu okopów w odległości około 100 m od linii, którego zabezpieczenie górne było złożone z bali drzewnych ułożonych warstwami oraz uszczelnionymi dużą warstwą ziemi.16
Ocena ta nie jest do końca sprawiedliwa. Inni uczestnicy obrony Półwyspu Helskiego nie wspominali o aż tak złych warunkach panujących w okopach, a archiwalne zdjęcia ukazują dobrze zbudowane rowy strzeleckie.
Rybacy, którzy pozostali na Helu, w większości mieszkali we własnych domach. Z czasem jednak, gdy groźba nalotów stała się bardzo realna, zaczęli szukać sobie bezpieczniejszego lokum. Wybór padł na piwnice budynków wojskowych. Chronili się tam członkowie rodzin zawodowych żołnierzy. Najpierw mieszkańcy rybackiej osady schodzili się tam tylko na czas nalotów, później zaś niektórzy postanowili tam zamieszkać na stałe. Schronienie to tak opisywał kpt. B. Żarczyński:
Syreny przeciwlotnicze swoim buczeniem (...) spędzały ludność cywilną do schronów lub piwnic domów. Początkowo każdy szukał kryjówki przed bombami w pobliżu swego miejsca pobytu. Później okazało się, że domy rybackie nie stanowiły żadnego zabezpieczenia przed bombami. (...) Dlatego ludzie ze wsi zaczęli przenosić się do piwnic bloków mieszkań oficerskich pobudowanych niedawno opodal dworca kolejowego na Helu. Gdy rozeszła się wieść, że najlepsze schronienie przed bombami jest w piwnicach tych bloków, wkrótce stały się one przepełnione, a niektórzy zamieszkali tam na stałe. Nawet panie z Koła Rodziny Wojskowej, prowadzące gospodę żołnierską na wsi, zamykały wieczorem swój lokal i udawały się na spoczynek nocny do piwnic w blokach. Na szczęście we wrześniu tylko kilka bomb i pocisków artyleryjskich spadło w tym rejonie. Uległy zniszczeniu okna, ściany budynków i częściowo mieszkania. Piwnice pozostały nietknięte do końca walk i przez cały czas służyły na ochronę dla ludności cywilnej.17
W Helu rozniosła się wieść, iż miejsce to jest bezpieczne. Schronienia zaczęli tu szukać ranni ze zbombardowanego i zdewastowanego helskiego szpitala Marynarki Wojennej. Stanowiło to duży problem, gdyż w przepełnionych piwnicach ciężko było utrzymać odpowiednie warunki higieniczne. űle gojące się rany wydzielały przykrą woń. Zaduch stał się nie do zniesienia. Mieszkający w piwnicach ludzie dopominali się usunięcia z nich rannych. Komendant szpitala przychylił się do ich prośby, obawiając się epidemii. Chorych sprowadzili z powrotem do szpitala żandarmi.
W rybackich wioskach, w których nie było solidnych budowli, mieszkańcy mieszkali w swoich domach. Z czasem przyzwyczaili się do nalotów. Wydaje się, iż w dużej mierze ignorowali bombardowania. Świadczyć o tym może liczba ofiar, jakie pociągnął za sobą atak niemieckich lotników na Kuźnicę. Dopiero po takim przeżyciu większość rodzin rybaków zaczęło chować się przed samolotami w przygotowanych wcześniej rowach przeciwlotniczych.
Warto również nieco miejsca poświęcić służbie zdrowia. Od 24 sierpnia 1939 r. zaczęto organizować na Helu Szpital Polowy nr 3. Na jego potrzeby zajęto szkołę podstawową. Wstawiono do niej 104 łóżka pochodzące z pensjonatu Lido w Juracie. Stamtąd również pochodziła reszta wyposażenia kwatermistrzowskiego. Sprzęt medyczny pozyskano z istniejącej tu przed wojną Izby Chorych oraz z ewakuowanego w nocy z 30 na 31 sierpnia 1939 r. gdyńskiego ambulatorium Dywizjonu Okrętów Podwodnych. Część wyposażenia medycznego ofiarował również dr Henryk Cetkowski. Lekarzem garnizonowym pozostał kpt. lek. Zbigniew Wierzbowski, komendantem zaś szpitala - por. chir. Paweł Czajkowski. Nad personelem pielęgniarskim czuwała przełożona pielęgniarka dypl. Elżbieta Cetkowska, posiadająca stopień kapitana rezerwy.18
Szczególnie ciężki dzień przeżyli 1 września 1939 r. członkowie służby medycznej. Pierwszego rannego przywieziono do 3 szpitala polowego Marynarki Wojennej o godz. 8 rano. Zespół lekarzy dowiedział się od niego o bombardowaniu bazy MDLot. w Pucku. Niedługo potem nastąpiła wizytacja komandora Steyera. Porucznika Mieczysława Milewskiego, powołanego z rezerwy do służby popołudniowy nalot zaskoczył niedaleko molo. Pod ostrzałem i bombami dobiegł do szpitala. Tam już zaczęto zwozić pierwszych poszkodowanych. Dawał się poznać brak koordynacji pracy. Porucznik Milewski rozpoczął opatrywanie lżej rannych. W tym czasie inni lekarze: por. Czajkowski i ppor. Skomoroch operowali cięższe przypadki. Po zakończeniu pracy postanowiono solidniej zorganizować pomoc i zaprowadzić podział obowiązków. Trudniejsze operacje mieli przeprowadzać komendant szpitala, jego asystent i zespół operacyjny; por. Milewski miał zająć się na holu lżejszymi obrażeniami i segregacją rannych. Pracę miał koordynować kpt. Wierzbowski. Ok. godz. 18, słysząc odgłosy toczącej się bitwy morskiej, odesłano do portu obydwie dostępne sanitarki. Wkrótce zaczęły one przywozić pierwszych rannych z "Gryfa". Wymyślony podczas przerwy system zaczął się sprawdzać. Miały w tym również zasługę sanitariuszki i siostry PCK, których ofiarność chwalił por. Milewski. Niedługo potem w ośrodku pojawili się członkowie załogi "Mewy". Śmiertelnie rannego w brzuch ppor. Mielczarka umieszczono w izolatce pod opieką pielęgniarki. Mimo sprawnego działania większość operacji przeciągała się. Lekarze po kilku godzinach nieustannej pracy czuli się zmęczeni. Mały szpital nie był przygotowany na przyjęcie tak wielkiej liczby pacjentów. Zapadła więc decyzja odesłania ich do szpitala na Oksywiu. Rozkaz taki przyniósł z dowództwa kpt. Wierzbowski. Po przygotowaniu do drogi rannych przesłano do portu, skąd popłynęli do Gdyni. W ewakuacji brał udział m.in. kuter pościgowy straży granicznej "Batory"19
Kolejnym dniem ciężkich zmagań pracowników szpitala w walce o życie rannych był 3 września, kiedy to znaleźli się w szpitalu poszkodowani w bombardowaniach. Rannych systematycznie przewożono do szpitala Marynarki Wojennej. Poległych pogrzebano zaś w lesie niedaleko dworca kolejowego. Tych, dla których nie starczyło trumien, pochowano zawiniętych w prześcieradła.20 W nocy z 3 na 4 września przetransportowano ich koleją do Gdyni. Helska placówka nie posiadała bowiem rentgena, który był niezbędny do diagnozowania.21
Mimo wojennych warunków siostry starały się zapewnić jak najlepszą opiekę rannym. Jedna z nich wspominała o kilku trzymanych na dziedzińcu szkoły krowach, dzięki którym chorzy i poszkodowani mogli pić świeże mleko
21 września podczas ostrzału artyleryjskiego jeden z pocisków wystrzelonych przez "Schleswiga - Holsteina" trafił w szkołę. Jedna z sanitariuszek tak przedstawiała to wydarzenie:
Pocisk artyleryjski pancernika trafił w szpital. Zawala się część gmachu, niszczy salę zabiegową, zabija rannych. Zasypani, wycieńczeni ranni; szukamy się wzajemnie. Jest późne popołudnie.22
W nocy ewakuowano szpital do Juraty, do ośrodka wypoczynkowego "Rodzina Urzędnicza". Ewakuację tak wspominała jedna z sanitariuszek:
Po zbombardowaniu spotkałyśmy się z przełożoną. Znaleziono Dom Wypoczynkowy kolejarzy. Rannych przewieziono tam nocą. Gdy ich przewożono, przez godzinę miałam karabin i wskazywałam kierunek. Dostałyśmy pokój na samym szczycie wysokiego 3 - 4 piętrowego budynku od strony morza. Było tam pełne wyposażenie hotelowe. Zamieszkałyśmy w sześć osób w pokoju.23
Lekarze, sanitariuszki i sanitariusze musieli również dojeżdżać po rannych na pierwszą linię walk. Szpital helski dysponował 2 sanitarkami. Ich obsady wykonywały ciężką pracę udzielając pierwszej pomocy rannym i przygotowując zabitych do pochówków. Ich pracę tak wspominał kpt. Żarczyński:
Po drodze przechodziliśmy obok zbombardowanej baterii "Boforsów". Stał tam samochód sanitarny i kilka dziewczyn z czerwonymi krzyżykami na białych opaskach oraz dwóch marynarzy sanitariuszy, którzy bandażowali rannych i zbierali ciała zabitych. (...) Z leja przyglądałem się jak sprawnie dziewczęta opatrywały rannych i lokowały ich do karetki. Zabitych znosiły w jedno miejsce i układały na piasku rzędem. Pewnie karetka zabierze trupy w następnej turze. Teraz tylko odłamywano im połówki "legitymacji śmierci" i nawlekano je na kółko z drutu.24
W czasie długotrwałych walk ważnym zadaniem było utrzymanie spokoju i porządku wśród obrońców. Zadanie to przypadło w udziale 2 Morskiemu Plutonowi Żandarmerii. Jedną z jego pierwszych akcji wojskowych była opisywana wcześniej eskorta ewakuujących się z Helu cywilów. W czasie wojny przybyły nowe obowiązki. Należało do nich wyłapywanie dezerterów i maruderów, sprawdzanie wszystkich sygnałów o dywersjach czy szpiegostwie, wreszcie kontrola ludności cywilnej. Jednym z ostatnich zadań było uśmierzenie buntów w oddziałach przeciwdesantowych.
Żandarmi pełnili warty przy kwaterach Dowództwa RU Hel. Zawsze znajdowali się tam wartownicy, a także stacjonował podoficer. Jego zadaniem było pilnowanie, aby nikt niepowołany nie dostał się do sztabu. Podoficerowie zmieniali się co osiem godzin. Patrolowano również teren rejonu umocnionego. Szczególną uwagę zwracano na tak ruchliwe miejsca jak dworzec kolejowy, żołnierska gospoda, przystań portowa, hotele i pensjonaty. Kontrolowano również skrzyżowania dróg, bramy wjazdowe na tereny wojskowe, a także dróżki leśne. Żandarmi kontrolowali napotkane osoby sprawdzając, czy mają pozwolenie na przebywanie tutaj. Marynarzy, którzy nie mogli wytłumaczyć swojej tu obecności odstawiano do jednostek. Jeśli zaś zachodziły jakiekolwiek podejrzenia o samowolne oddalenie, dezercję czy dywersję, dochodziło do aresztowania.25 Patrole takie odbywały się zarówno w dzień jak i nocą.
Nocami kontrole były o wiele intensywniejsze. Od świtu do zmierzchu obowiązywała godzina policyjna. Co wieczór dowódcy oddziałów otrzymywali obowiązujące tej nocy hasło. Przesyłano je w zalakowanej kopercie. Oficerowie zapoznawali z nim podwładnych, których zamierzali wysłać poza teren jednostki. Ci, którzy w tym czasie poruszali się po terenie RU Hel, musieli je znać. Jego nieznajomość mogła kosztować życie. Wypadek taki zdarzył się 12 września. Od kuli wartownika zginął por. mar. Okoński.
Tego dnia o godz. 22 miało miejsce wydarzenie, które odbiło się echem wśród obrońców Helu. Stojący na warcie w porcie handlowym marynarz zobaczył błyski światła na zacumowanych do nabrzeża łodziach. Antoni Seroka, biorący udział w obronie Helu jako żandarm w 2 Morskim Plutonie Żandarmerii tak opisywał to zdarzenie:
Tejże nocy godzina dwudziesta druga. W basenie portu handlowego stoją dwie kanonierki. U nasady mola czuwa wartownik - marynarz. Wie, że w nocy przy kanonierkach ani w ogóle w obrębie portu nie powinno być nikogo. Wie też, że w razie jakiegokolwiek ruchu przy kanonierkach ma strzelać bez ostrzeżenia. Morze jest czarne, gładkie, ani jednego światełka. W powietrzu, poza dalekimi wybuchami, panuje cisza. Ostatni nalot przeszedł, następnego jeszcze nie słychać. Napięcie odgania senność. W pewnym momencie w obrębie kanonierek, czy przycumowanych do nich łodzi, na sekundę błysło światło. Chwyta karabin. Wpatruje się w napięciu. Może mu się tylko przywidziało. Może narobi fałszywego alarmu... Po paru sekundach nowy błysk światła, tuż nad wodą. Marynarz zdławionym głosem krzyczy zgasić światło! Naciska spust. Pada strzał. Odcinek zaludnia się. Zbiegają się ludzie, zjawia się komendant warty. Przeszukano port, spenetrowano kanonierki i łodzie. Wynik? - W jednej z łodzi znaleziono martwe ciało w marynarskim uniformie. W zabitym zidentyfikowano porucznika marynarki Tadeusza Okońskiego.26
Wartownik został aresztowany i odprowadzony do aresztu. Relacjonujący wydarzenie wspominali, iż bardzo przejął się sprawą, szlochał27 Zabitego przeniesiono do kostnicy.
Przesłuchano kolegów zabitego. Według ich zeznań porucznik Okoński szukał w nocy zagubionego pamiątkowego scyzoryka. Przy poszukiwaniach korzystał z zapałek lub latarki. Komandor Steyer na mocy przysługujących mu praw nie skierował sprawy do sądu wojennego. Wartownik został wysłany na pierwszą linię.28
Dwa dni później przeprowadzone zostały sądowo - lekarskie oględziny zwłok. Brali w nich udział ppor. lekarz, dowódca plutonu żandarmerii, kpt. Żarczyński, i kapral Antoni Seroka. Jak zauważył w swych wspomnieniach ten ostatni, zabrakło przedstawiciela sądu wojennego. Badanie wykazało, iż sekcja zwłok była zbędna.29 Kula przeszła przez serce. Oficer został pochowany dzień później.
Aby ułatwić nadzorowanie dużego tereny zorganizowano w plutonie oddział konny. Żandarmi dosiadali kilkunastu koni. Dzięki nim łatwiej było patrolować odległe rewiry. Częstymi akcjami tego oddziału było wyłapywanie zbiegów z jednostek wojskowych. Jedną z takich akcji opisał kpt. Żarczyński. Miała ona miejsce po silnych bombardowaniach Helu 3 września. Wielu ludzi uciekło wtedy ze stanowisk swych oddziałów i pochowało się po lasach. Szybko pojawiła się pogłoska, iż w czasie nalotu dwóch spadochroniarzy niemieckich wylądowało na półwyspie. Dowództwo potraktowało ją poważnie. Dywersanci mogliby nadawać sygnały naprowadzające artylerię okrętową czy samoloty, a nawet sami wysadzać ważne obiekty na Helu. Zorganizowano obławę. Jej przebieg tak opisywał kpt. Żarczyński:
Otrzymawszy taką informację oddział konny żandarmerii natychmiast wyruszył do przeszukania zalesionego terenu. Jednocześnie porozumiał się z dowódcami oddziałów, zgrupowanych w Rejonie Umocnionym, aby zaplecze swoich pozycji w promieniu kilkuset metrów opatrolowali szczegółowo. W tym dniu całe przedpołudnie tyraliery drużyn i plutonów przemierzały krok za krokiem nabrzeże Rejonu Umocnionego. Środkiem zaś półwyspu oddział konny żandarmerii w szyku rozwiniętym, przejechał las od cypla do Juraty i z powrotem. Wzmożono czujność na posterunkach ochronnych przy magazynach i obiektach wojskowych.30
Plonem tej akcji było złapanie pewnej liczby maruderów. Ludziom tym dokładnie sprawdzono dokumenty. Okazało się jednak, iż żaden z nich nie był niemieckim spadochroniarzem. Wielu uczestników obrony Helu wspominało, iż kmdr Steyer często korzystał z przysługujących mu uprawnień i wysyłał maruderów do oddziałów, które walczyły na pierwszej linii. Wielu z nich zrehabilitowało się później dzielnie walcząc na froncie.
Do obowiązków żandarmów należało również sprawdzanie innych sygnałów o działalności szpiegowskiej i dywersyjnej. Większość z nich okazała się fałszywa; miały jednak na Helu zdarzenia, w których brali udział niemieccy dywersanci. Niekiedy wiadomości o sabotażach wyjaśniały się bardzo szybko, czasem jednak żandarmi musieli wyruszać w teren, aby zbadać sprawę. Kpt. Żarczyński wspominał, że pod koniec pierwszego tygodnia września otrzymał od obserwatorów z baterii cyplowej wieści o dywersantach. Niszczyli oni pozostawione niedaleko brzegu zniszczone wodnosamoloty. Zadzwonił do Steyera z prośbą o instrukcje. Dowódca RU Hel wyjaśnił mu jednak, iż zaszło tutaj nieporozumienie. W rzeczywistości to spieszeni lotnicy wymontowywali karabiny maszynowe aby wzmocnić obronę przeciwdesantową. Innym razem marynarze z oddziału kutrów zauważyli błyski w oknach mieszkania jednego z oficerów. Natychmiast wysłano tam ludzi, którzy mieli sprawdzić co się dzieje. Marynarze otoczyli budynek i wkroczyli do mieszkania. Zastali oni kapitana Zwartyńskiego, który korzystając z czasu wolnego od służby przyszedł do siebie by umyć się i zmienić bieliznę. Niezbyt dokładnie zasłonił okno. Przez szpary w zasłonach przezierało światło. Kapitana aresztowano i odstawiono do kwater żandarmerii. Szybko rozniosła się w Helu plotka, iż aresztowano szpiega w mundurze oficera. Dowódca RU Hel wspominał, że "cennym źródłem" takich sygnałów okazali się oficerowie, którym udało się ewakuować z Oksywia, a dla których nie udało się znaleźć zajęcia. Steyer opisywał na kartach "Samotnego półwyspu" kilka takich przypadków. Któregoś dnia doniesiono mu, iż z jednego z kominów na terenie półwyspu regularnie wieczorami unosi się siwy dym. Po sprawdzeniu okazało się jednak, że komin należał do...wędzarni. Mimo działań wojennych nie zaprzestała ona produkcji.32
Żandarmi sprawdzali również wyrzucone przez morze przedmioty należące do niemieckich pilotów. Poszukiwano map, rozkazów itd. Marynarze stacjonujący na pozycjach przeciwdesantowych chętnie zbierali takie trofea. Układano je w jednym z pomieszczeń niedokończonych koszar, w których stacjonował dowódca RU Hel. Z czasem kolekcja rozrosła się. Wielu marynarzy przychodziło ją oglądać.
2 Morski Pluton Żandarmerii sprawował również pieczę nad jeńcami wojennymi. O zatrzymaniu dwóch niemieckich żołnierzy pisałem już wcześniej. Odstawiono ich do Juraty, a następnie odwieziono samochodem na Hel do budynku, który przed wojną pełnił rolę posterunku policji. Transportowano ich z zawiązanymi oczami, by nie mogli niczego obserwować. Zostali tam osadzeni w areszcie, gdzie "opiekował się" nimi kpr. Seroka. Kilka dni później jedna z bomb wybuchła na podwórku i częściowo zniszczyła posterunek. Zdecydowano się przenieść jeńców do nadleśniczówki, gdzie kwaterowali żandarmi. Zatrudniono ich do pracy przy przygotowywaniu posiłków, opiekowali się również końmi, a także wykopali dół na schron plutonu.33
Dowództwo obrony starało się również, aby walczący byli informowani o przebiegu walk. Powołanym do służby rezerwistom zajmującym się przed wojną dziennikarstwem polecono redagowanie gazetki. Biuletyny te wydawane były codziennie i z początku cieszyły się popularnością wśród walczących. Podawano w nich jednak nie zawsze prawdziwe informacje. Często pojawiały się wiadomości o sukcesach wojennych i nadciągającej pomocy. Rodziły się niesprawdzone plotki, które po wyjaśnieniu załamywały żołnierzy. Większą wiarą darzono informacje radiowe. Z czasem jednak Niemcy zaczęli wykorzystywać rozgłośnie radiowe do pracy propagandowej. Dowództwo postanowiło zabrać wszystkie odbiorniki radiowe należące do ludności. Zadanie to otrzymał pluton żandarmerii. W ciągu jednego dnia odebrano wszystkie radia i zdeponowano w piwnicach gmachu poczty. Zorganizowano tam nasłuch radiowy wielu rozgłośni krajowych i zagranicznych. Zajęła się tym informacja wojskowa. Wytypowała ona marynarzy, którzy władali różnymi językami. Po przechwyceniu istotnych wiadomości powiadamiano o nich dowództwo, starając się, aby złe wiadomości nie przedostały się do obrońców
Na Półwyspie Helskim, oprócz władz wojskowych, funkcjonowała także administracja cywilna. Jej przedstawicielem był wójt z Jastarni, Marian Stelmaszczyk. Człowiek ten, jak wspominał pamiętnikarz tych ziem, ks. Paweł Stefański, jeszcze przed wojną dał się poznać jako sprawny organizator i dobry urzędnik. W jego wspomnieniach można przeczytać:
Okres od jesieni roku 1938 do lipca 1939 roku był dla nas wprost przełomowy. W tym czasie nasze wioski zmieniły zupełnie swe oblicze. Prawie dziewięć miesięcy pracowało przeciętnie około 200 ludzi nad upiększeniem naszych uzdrowisk - więźniowie z Wejherowa ulokowani w łazienkach, nasi rybacy i rzemieślnicy zamiejscowi. A to wszystko z inicjatywy naszego dzielnego wójta Stelmaszczyka. (...) bezsprzecznie pan wójt był duszą wszystkiego, o wszystkim pamiętał, o wszystko się starał. Doglądał wszędzie, przynaglał do pośpiechu, tak, że szepnąłem mu do ucha:
- A gdzie stanie pomnik dla pana wójta?34
W czasie oblężenia Helu jastareński wójt starał się pomagać wojsku. Udało mu się zorganizować cywilną służbę obrony przeciwlotniczej biernej, straż porządkową, która pilnowała mienia pozostawionego w rozbitych domach i magazynach. Jego zasługą było również stworzenie cywilnych drużyn przeciwpożarowych. Dzięki jego staraniom ludność cywilna mogła się dożywiać w wojskowych kuchniach polowych. Jego służba zakończyła się 2 października wraz z kapitulacją Helu.
Cywilni urzędnicy Helu nie przestali pracować po wybuchu wojny. Działała poczta, dzięki której powołani pod broń rezerwiści mogli regularnie otrzymywać wiadomości od swych krewnych przebywających na półwyspie, działała również kolej. Parowozy kursowały nocami, zatrzymując się nie tylko na przedwojennych stacjach, lecz również w miejscach położonych w pobliżu baterii artylerii.
Należy również wspomnieć o inicjatywie mieszkańców nadmorskich miejscowości, którzy w obliczu niebezpieczeństwa postanowili schować patronkę helskich marynarzy i rybaków - Matkę Boską Swarzewską. Figurka ta, do której rybacy byli bardzo przywiązani, została wykonana około 1430 r., posiadała więc także wartość historyczną35 Zwrócono się o pomoc do wojska. Por. rez. Jan Benderski wspominał:
W tym czasie zwróciła się do nas miejscowa ludność o zezwolenie na schowanie cudownej figury Matki Boskiej Swarzewskiej w skarpach nad zatoką z obawy, że w razie wejścia Niemców, gotowi oni figurę Matki Boskiej o historycznej wartości zabrać.
Wieczorem figura Matki Boskiej Swarzewskiej została zakopana w pobliżu zatoki w miejscu dokładnie oznaczonym i sporządzono protokół, podpisany przez miejscowego proboszcza Pronobisa, dowódcę batalionu oraz przeze mnie. Protokół ten miał zostać przesłany do rąk ordynariusza diecezji chełmińskiej, ks. biskupa Okoniewskiego. W kościele, w miejsce figury Matki Boskiej, postawiono już przygotowaną dokładną kopię oryginalnej figury.36
Marynarze, żołnierze i ludność cywilna starali się, aby życie na Helu przebiegało we wrześniu 1939 roku normalnie, pomimo toczącej się wojny.
- Relacja B. Żarczyńskiego [w:] Ostatnia reduta [red] R. Witkowski, Gdańsk 1973, s. 289.
- Żarczyński, tamże, s. 277.
- Żarczyński tamże ,s. 277, 278.
- Żarczyński, tamże, s. 278.
- Witkowski R., Hel na straży Wybrzeża, Warszawa 1974, s. 175.
- Relacja E. Szczepaniuka [w:] Ostatnia reduta, s. 205.
- Steyer Wł, Samotny półwysep, Poznań 1969, s. 98.
- Relacja W. Huberta [w:] Ostatnia reduta, s. 230.
- Relacja Wł. Urbaniaka [w:] Ostatnia reduta, s. 106.
- Steyer, tamże, s. 98.
- Relacja Borysiewicza [w:] Ostatnia reduta, s. 96.
- Żarczyński, tamże, s. 289.
- Witkowski, tamże, s. 175 i nn.
- Steyer, tamże, s. 89.
- Hubert, tamże, s. 229.
- Hubert, tamże, s. 230.
- Żarczyński, tamże, s. 298, 290.
- Rejon Umocniony Hel w kampanii wrześniowej 1939 r. Służba zdrowia i duszpasterstwo, [red:] Józef Wąsiewski, Warszawa 1998, s. 67.
- Relacja M. Milewskiego [w:] Ostatnia reduta, s. 261 - 264.
- Milewski, tamże, s. 266.
- Witkowski, tamże, s. 237.
- Relacja Stanisławy Gazy, [w:] Rejon Umocniony Hel w (...), s. 77.
- Relacja Heleny Bodniak ,[w:] Rejon Umocniony Hel w (...), s. 86.
- Żarczyński, tamże, s. 283.
- Żarczyński, tamże, s. 285.
- Seroka A, 32 dni obrony Helu, Olsztyn 1979, s. 65.
- Seroka A, tamże, s. 65, Steyer, tamże, s. 72.
- Steyer, tamże, s. 73.
- Seroka A, tamże, s. 81.
- Żarczyński, tamże, s. 293.
- Żarczyński, tamże, s. 293.
- Steyer, tamże, s. 90.
- Żarczyński, tamże s. 295.
- Stefański, Wspomnienia z Jastarni 1917 - 1939, Gdynia 1997, s. 180.
- Katalog zabytków sztuki, województwo gdańskie, Puck, Żarnowiec i okolice, [red:] B. Rol, I. Strzelecka, Warszawa 1989, s 3.
- Relacja J. Benderskiego [w:] Ostatnia reduta, s 220, Robert Gucman.
Przedruk w witryny: http://hela.com.pl
• Opublikowano w: Kwartalnik historycy.pl NUMER 4 (4) PAŹDZIERNIK - GRUDZIEŃ 2002
• Publikacja w "Helskiej Tawernie" - http://hela.com.pl za zgodą Autora - Robert Gucman
Robert Gucman - (1976) historyk, absolwent Uniwersytetu Warszawskiego, specjalizuje się w historii nowożytnej